sobota, 30 stycznia 2016

PROLOG


Cześć :) Wiemy, że pierwszy post pojawił się miesiąc temu, ale miałyśmy dużo roboty związanej z końcem semestru w szkole, więc post pojawił się dopiero dziś ;) za to nie musicie się martwić, gdyż od teraz posty będą wstawiane regularnie ;)   Na dodatek opowiadania miały być w w piątki, ale musiałyśmy jeszcze go poprawić więc jest dzisiaj :)  Dodatkowo wymyśliłyśmy, że ponieważ uwielbiamy rysować (więcej dowiecie się w "Pamiętnik #1,) będziemy wstawiać ilustracje do poszczególnych rozdziałów. :D No to bez zbędnego gadania, zapraszamy na prolog:


 Zaspany strażnik z trudem stał na nogach na nocnej zmianie.  Powieki opadały mu ciężko na oczy i z trudem starał się to powstrzymać. To był  naprawdę okropny tydzień. Ostatnio zaspał na poranną wartę, później spóźnił się na popołudniowe ćwiczenia. Zaprzepaścił szansę na polowaniu naprawdę dobrej zwierzyny i przez to trafił na rozmowę u króla. Jeśli jeszcze raz się zdarzy taka wpadka, zostanie wyrzucony na zbity pysk. Dlatego teraz nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Dostał niezwykle niebezpiecznego osobnika do pilnowania - nie wolno mu było tego zepsuć. Mimo jednak tych przykrych przygód, uśmiechał się pod nosem, bo wiedział, że jest jednym z bardziej zaufanych ludzi króla. Błąkając tak kojącymi myślami, zapadał w płytki sen.
   Więzień , który był przez jego pilnowany, widząc idealną okazje, sięgnął drżącą ręką po obręcz, która była przypięta do pasa strażnika.
 Klucz do jego celi kołysał się leniwie przy boku żołnierza. Chwycił obręcz i odpiął długimi smukłymi palcami od pasa.

Wziął klucz w dłonie powoli i starając się nie hałasować, otworzył drzwi. Zamek stęknął cicho i z lekkim skrzypnięciem otworzył drzwi ukazując uciekinierowi kamienne więzienie.
   Lochy były z kamienia, każdy korytarz oświetlała pojedyncza pochodnia.  Blask ognia rzucał ciepłe, przyjazne światło na kraty każdej z cel. Posadzka było mokra, powietrze było ciężkie i wilgotne. Śmierdziało stęchlizną, które wydzielały martwe szczury ukryte przed ludzkim spojrzeniem.
   Stąpając powoli, skręcił w prawo gdzie znajdywały się grube, drewniane drzwi.
   Drzwi do wolności.
   Błysk w jego ciemnych, zwężonych jak u gada oczach rósł coraz bardziej z każdym krokiem. Nie uśpiło to jednak jego czujności, bacznie rozglądał się wkoło wypatrując strażników na nocnej warcie. Do drzwi prowadziło kilka kamiennych stopni. Jeszcze siedem, sześć, pięć metrów do klamki.
   W tym samym czasie, strażnik pilnujący jego celi obudził się. Rozejrzał się wkoło zdezorientowany i po prawej zobaczył wysoką, smukłą postać. Zaskoczony obrócił się szybko w kierunku celi. Była pusta. Nic więcej nie myśląc krzyknął:
   - Więzień na wolności! Więzień uciekł! - spanikował.
   Niemalże natychmiastowo zjawiło się tuzin innych strażników, czujnych i gotowych do walki.
   Zdezorientowany więzień pognał w kierunku drzwi i otworzył je z impetem. Biegł przed siebie, byle jak najdalej stąd. Minął żołnierzy patrzący z niezrozumieniem na całą sytuacje. Przy pierwszej okazji skręcił w prawo, na  zachodnie skrzydło zamku. Pobiegł kilka merów na wprost, a później skręcił w lewo, w stronę bram do ogrodów.. ,,Ogrody" - pomyślał. Więzień napiął wszystkie mięśnie i całą swoją siłą, staranował szklane drzwi prowadzące do królewskich ogrodów. Wypadł na dwór pierwszy raz od tygodnia łapiąc świeże powietrze.
   Ogrody były wzgórzem, na którym wolno rosły drzewa. Na dole wzgórza była polana ozdobiona różnymi posągami zwierząt i kwiatami udekorowanych przez najlepszych ogrodników i architektów w królestwie.
   Niedługo jednak zdążył się namyśleć, gdyż usłyszał za sobą kroki pogoni. Ruszył pędem w dół wzgórza, licząc na to, że dostanie się do muru i jakimś cudem się na niego wespnie. Później, ukrywając się za nim pobiegnie do miasta i tam zrealizuje swój plan. Brzmiało to sensownie.
   Nie przewidział jednak że gwardia królewska będzie na tyle sprytna aby nadbiec od drugiej strony. ,,Szlag" - mruknął cicho pod nosem. Został wciśnięty w kozi róg.
   Nie pozostała mu inna opcja jak pobiec w gąszcz, do lasu pełnego niebezpieczeństw.
   Ruszył pędem w dół wzgórza, do miejsca nieprzyjemnych wspomnień. Przy murze, był krzak róż, czerwonych jak krew. Nie myśląc o konsekwencjach, wskoczył do krzaka zbierając setki zadrapań. Te zadrapania były niczym w porównaniu z bolącymi wspomnieniami w umyśle i sercu.
   Otoczony kłującymi pnączami zaczął się czołgać po ziemi w kierunku muru. Podpierając się na przedramionach zdrapał sobie skórę z łokci i pobrudził ręce. Sapał jak pies w upalny dzień, miał suche gardło jak Sahara, a tętno miał nienaturalnie szybkie.  W końcu jednak zobaczył światło.
   Dziura w murze. Fala nieprzyjemnych wspomnień znów go niespodziewanie zalała. Próbując skupić się na ucieczce, przecisnął się przez małe przejście do dziczy.
   Przeturlał się i obolały zatrzymał na ziemi.
   Stękając podniósł się i dopiero po chwili namysłu, zdał sobie sprawę, że jego upadek był na tyle głośny by przyciągnąć uwagę strażników.
   Teraz jedna nie było czasu na myślenie o takich rzeczach. To była walka o jego wolność, a może nawet zdrowie... nie wiadomo co by z nim zrobili jeśli by go złapali. Mimo niewyobrażalnego, pulsującego bólu na całym ciele pobiegł do lasu.
   Nogi odmawiały posłuszeństwa, płuca krzyczały o powietrze, a obolałe ciało utrudniało mu bieg.
   Las był odcieniach czerwieni i fioletu. Drzewa liściaste i trawa były w kolorze bordo, natomiast drzewa iglaste i najróżniejsze krzaki były w kolorze purpury. Najróżniejsze pnącza zwisały z drzew, bijąc go po twarzy. Gdyby nie niebezpieczeństwa, byłoby to wspaniałe miejsce do zamieszkania.
   Nie myślał jednak o tym, tylko puścił się najszybszym sprintem na jaki było go stać. Ból nie mógł być przeszkodą.
    Nadal słysząc odgłosy strażników i powoli tracił nadzieje. Tamta noc, tamta chwila to wszystko nie było tego warte - ta myśl pulsowała w nim równie mocno jak ból.
   Czuł, jak energia odpływa od niego i wiedział, że nie jest w stanie biec dalej, a ratunek był za daleko.
   ,,Drzewo" - pomyślał. Ostatnia nadzieja. Rzucił się na pierwsze lepsze drzewo liściaste i zmusił obolałe ciało do współpracy. Jedna ręka, druga...
   Gdy już znalazł się bezpiecznie na górze, usłyszał krzyk z odległości niemalże trzydziestu metrów.
   -Tutaj! Chyba go widziałem, prędko! - usłyszał jakiś głos.
   Skulił się, co przy jego wzroście było kolejnym utrudnieniem i siedząc nieruchomo, wstrzymał oddech.
   Usłyszał kroki.
   -Nie ma go. Chyba zwiał. Rozdzielić się i szukać go do rana. Jack, Mike- idźcie na skraj lasu. Reszta rozdzielić się! - odezwał się ostry, rozkazujący głos - włączamy Alarm Czerwony - dodał z satysfakcją w głosie.
   Przez chwilę panowała cisza, ale więzień doskonale wiedział co znaczy Czerwony Alarm. Dreszcz przebiegł mu po plecach.
   -Robi się - odpowiedział mu chór, syczących głosów.
   Wysoka postać oparła się o drzewo, na którym siedział skulony uciekinier.
   Była cała w kolorze czarnym, garbiła się. Pomimo zgarbionej pozycji, wysoka było na około dwa i pół metra. Puste, białe oczy wpatrywały się w ciemny krajobraz leśny. Jako nos posiadała dwie podłużne dziurki. Ręce były długie, sięgające kolan. Ramię i przedramię były długie i szczupłe w przeciwieństwie do dłoni, która była trzy razy większa niż dłoń dorosłego mężczyzny. Palce miały jakieś trzydzieści centymetrów długości i były szczupłe. Każdy palec był zakończony jak igła. Nogi również były długie i chude, ale stopy były płaskie i długie, zakończone pazurami.
   Przerażony więzień wpatrywał się w to ze zgrozą. Nie było szans ratunku. Wiedział, że spędzi na tym drzewie całą noc. Nie miał tyle czasu. W końcu wpadną na pomysł by szukać i na drzewach. Rozpaczając wpadł na szalony plan. Zakończenie go sukcesem równało się z cudem, ale nie było wyboru. Wyjdzie z tego cały, albo w ogóle. Zamknął oczy i całą swoją masą znów skoczył ale tym razem nie tak bardzo boleśnie. Zaskoczona istota obróciła się na pięcie.
   Wtedy ukazała najbardziej przerażającą część swojego wizerunku. Otworzyła paszczę. Wargi były ozdobione ostrymi szpikulcami, ostrymi jak noże. Uśmiechnęły się przerażająco, z jamy ustnej wypłynął długi, chudy, rozdwojony na końcu biały język. Język węża. W oczach pojawił się podstęp.
   Zamachnęła się ogromną łapą, ale uciekinier zrobił unik. Rozejrzał się szybko wkoło. Gałąź. Była dwa metry od niego. Rzucił się na nią, ale istota podstawiła mu nogę. Runął jak długi.
   - Nim cię rozszarpię, chciałbym ci podziękować - syknęła postać - dostanę awans. - i zaatakowała go ostrymi palcami. Więzień się przeturlał w kierunku gałęzi i chwycił ją oburącz. Istota skoczyła ku niemu, ale więzień zamachnął się gałęzią i trafił istotę w głowę. Oszołomiona, ale i zezłoszczona zaczęła machać na niego rękami. Uciekinier raz blokował ruchy gałęzią, raz uchylał się unikając ciosów. Wściekła postać, szybko chwyciła za gałąź łamiąc ją i pozostawiając ostre drzazgi. Rzuciła urwaną część za siebie i po raz kolejny ukazała język, jako znak satysfakcji.
   Więzień zaczął się cofać powoli, ale w końcu poczuł za sobą drzewo. Został przyparty do muru. Istota, która ku nim zmierzała, była za szeroka, by można było ja ominąć. Uciekinier rozejrzał się szybko i zobaczył nad sobą gałąź.
   Wymyślał plan B.
   Mimo odrętwiałych nóg skoczył i chwycił za grubą gałąź. Zamachnął się i obiema nogami trafił istotę w twarz. Potwór instynktownie cofnął się o krok i zasłonił trafione miejsce dłońmi. Więzień szybko zeskoczył z drzewa i chwycił gałąź wciąż leżącą na ziemi i podbiegł do postaci. Odbił się mocno i skoczył ku wysokiej istocie i z całej siły uderzył w głowę.
   Potwór oszołomiony osunął się na ziemię.
   Uciekinier sapał z wycieńczenia. Padł na kolana koło istoty i sprawdził puls. Żył. Podniósł się z ziemi i puścił się najcichszym truchtem na jaki mógł sobie pozwolić. Wiedział gdzie idzie. To jedyna opcja. Pędził ile sił w kierunku środka lasu. 
  Więzienia po pościgu i po walce z potworem, miał dość. Z ledwością dotarł na skraj legendarnego jeziora, zamieszczanego w samym sercu lasu. Jezioro było ogromne, ale jakieś sto dwadzieścia metrów od brzegu była wyspa. Uciekinier wskoczył do wody i zaczął płynąć jak oszalały. Myśl o wolności dodawała mu otuchy i motywacji. Po kilku minutach znalazł się piętnaście metrów od wyspy.
   - TAM JEST!! - rozpoznał głos Mike'a. ,,Cholera" - zaklął. Zanurkował. było to około dziesięciu metrów głębokości. Jeszcze tylko odrobinę...
   Poczuł grunt pod stopami. Otworzył oczy.
   Był na wysepce. Była maleńka, tak bardzo, że pomieściła tylko jedno drzewo i studnię. Więzień odetchnął. Podszedł o studni, wyjął w kieszeni spodni, jedyną, złoto monetę i zwrócił się do studni.
   - Hej, Chris - zagadnął. - mam do ciebie prośbę. Proszę zabierz mnie jak najdalej stąd. - i mówiąc to wrzucił monetę do studni. Nagle więźnia opanowała zewsząd ciemność. Zaczął się kręcić wokół wlanej osi. Udało mu się.
   Uciekł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz